Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bell. Pokaż wszystkie posty

#038 pomarańczowa pomadka od Bell

Pomadkę zakupiłam przy okazji wielkich 49-procentowych promocji w Rossmannie. Markę Bell oczywiście znam, pomadkę widziałam pierwszy raz na oczy. Przykuła jednak moją uwagę dzięki świetnemu, prostemu i klasycznemu wyglądowi. Uwielbiam ją i w dodatku jest pomarańczowa!


Muszę przyznać że ta pomadka ma doskonały design, przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie, bo jej widok cieszy moje oko... trochę dość mam plastikowych pomadek ze ścierającymi się napisami.


Nie jest plastikowa, ma mocne zamknięcie dzięki czemu skuwka nie będzie latała frywolnie po mojej torbie, nie ma żadnych napisów, jest gładka, zimna i metalowa. Jedyne co znajdujemy to ładne wytłoczenie na samej górze lekko ściętego opakowania.


A to co znajdujemy w środku jest dla mnie obłędem, gdyż długi czas zastanawiałam się nad pomarańczowymi pomadkami (a nawet już parę miałam, które okazywały się jednak totalnym niewypałem). Tadaaaam!


Mmm... piękna, intensywna pomarańcz. Nie wyblakła, nie czerwona, nie zbyt ceglasta, jest taka... idealna.


Pomadkę przyjemnie się nakłada na usta, nie jest tępa, konsystencja dość kremowa, ale nie do przesady. Kolor już po pierwszym pociągnięciu jest intensywny no i trwały. Nie znika z moich ust w mgnieniu oka, ale pozwala nacieszyć się barwną pomarańczą. Nie podkreśla suchych skórek, nie wysusza, daje jednolity kolor na całej powierzchni ust.


Pomadka ta jest z serii HYPOAllergenic, odcień nr 03.



Testowałyście już pomadki Bell z serii HYPOallergenic?

#23 TINT! usta i policzki zabarwione przez Bell

Przedstawiam Wam dzisiaj bardzo ciekawy duet o pięknych kolorach. Pośród nich jeden jest moim absolutnym ulubieńcem, a do drugiego pooowooli się przekonuję. Zapraszam na recenzję błyszczyku barwiącego usta, oraz trwałego różu do policzków.


LIP TINT

Mimo, że gablotę Bell z błyszczykiem mijałam nieraz, skuszona wreszcie opinią jednej z blogerki wrzuciłam go do koszyka i powędrowałam do kasy. Niepozorne opakowanie wyglądające jak zwykły błyszczyk, z obietnicą producenta o prawie permanentnego makijażu. Pomyślałam ppfff tak jasne... już widzę permanentny makijaż za 9zł ;-)

O jakże się pomyliłam!


Błyszczyk aplikuje się jak standardowy produkt tego typu. Posiada dość wygodny i w miarę precyzyjny aplikator.



Produkt może delikatnie wysuszać ustaWydawało mi się po dłuższym noszeniu błyszczyka jakbym miała lekko ściągnięte usta. Było to tylko wrażenie, ponieważ w efekcie nie pozostawia on żadnych szkód na moich ustach, ale ja uwielbiam pomadki ochronne to może dlatego nie zauważyłam takich efektów. Przyjemnie się go nakłada dzięki delikatnej, prawie że wodnej konsystencji.


Jak widzicie na powyższym ja wybrałam odcień mocnej landryny, kolor jest intensywny, nałożony na 2 warstwy jest naprawdę intensywny na ustach. Dostępny jest również odcień czerwieni, oraz koralowy (za którym już poluję ;-) ).


Tak jak wspomniałam na początku zawstydził mnie ten produkt i jest mi głupio, że zwątpiłam w jego moc. Błyszczyk (chociaż po kilku minutach robi się matowy na ustach) wytrzymuje na moich ustach około 3-4, do 5 godzi bez poprawek. Później schodzi z ust łagodnie, tworząc jakby efekt "ombre" ust.

Z lewej strony efekt po 1 warstwie kosmetyku, a z prawej po nałożeniu 2. 3 i kolejna warstwa jest niepotrzebna, ponieważ efekt jest mega intensywny!


Jeżeli nałożymy za dużo produktu, wówczas bez problemu można go odbić na chusteczce przez co uzyskujemy w pełni matowy efekt lekko zabarwionych różowych ust.

Tak różowy akcent czasem załatwia cały makijaż, a tak soczyste neony idealne są na wiosnę! Ja go uuuwielbiam!



TINT BLUSH

Zachęcona wspaniałym efektem błyszczyka zakupiłam bez wahania trwały róż do policzków iii... nie podbił mojego serca, aż tak mocno, a szkoda, ale powoli próbuję się przekonać do słonecznej brzoskwinki.


Całość zamknięta w niewielkie tubce. Wybrałam odcień brzoskwiniowy (sunny peach), do wyboru był jeszcze odcień różany - zachęcona radosną wiosną chciałam trochę słońca na buzi. Róż oprócz barwienia ma również delikatnie rozświetlać skórę. Po opisie producenta pokładałam w nim naprawdę dużą nadzieje.



Bardzo delikatna konsystencja łatwo się rozciera na policzku, pozwalając zatrzeć ewentualne granicę między buzią, a różem. Nie klei się, łatwo stapia z podkładem.



Jeżeli chodzi o trwałość to w połowie dnia w moim przypadku potrzebuje poprawki... nie jestem z tego zbyt zadowolona, ponieważ róże Sleeka trzymają mi się cały dzień. Nie zawsze mam kiedy, gdzie i jak latać z lusterkiem, więc wolę jak coś trzyma się długo. Niewątpliwie jednak plusem tego produktu jest fakt iż nie potrzebujemy do jego aplikacji pędzla, a samo nałożenie jest bardzo szybkie.


Cena różu bardzo zbliżona do błyszczyka +/- 10zł.

Na policzku daje delikatny brzoskwiniowy efekt. Można dozować warstwy, chociaż mi najbardziej podoba się w delikatniejszej wersji. Delikatnie rozświetla i ociepla buzię. Poniżej nałożony bezpośrednio na skórę bez podkładu:


Jeżeli chodzi o obydwa produkty to szczerze polecam. Mimo, że do samego różu nie jestem specjalnie przekonana, to uważam że za taką cenę warto spróbować, bo można odkryć swój kosmetyk wszechczasów. Błyszczyk jest dla mnie świetny pod względem trwałości mimo jedzenia i picia, bez konieczności ciąglych poprawek. Róż raczej nie zostanie moim ulubieńcem, chociaż nie jest zły (może to kwestia używania przeze mnie jak dotąd tylko róży w kamieniu lub sypkich?). Jeżeli będziecie przechodzić obok gabloty Bell to polecam się na chwile zatrzymać i wypatrzeć obydwa produkty.



A Wy macie swoje ulubione Tinty? A może to któryś produkt z powyższych?