Mimo, że gablotę Bell z błyszczykiem mijałam nieraz, skuszona wreszcie opinią jednej z blogerki wrzuciłam go do koszyka i powędrowałam do kasy. Niepozorne opakowanie wyglądające jak zwykły błyszczyk, z obietnicą producenta o prawie permanentnego makijażu. Pomyślałam ppfff tak jasne... już widzę permanentny makijaż za 9zł ;-)
Błyszczyk aplikuje się jak standardowy produkt tego typu. Posiada dość wygodny i w miarę precyzyjny aplikator.
Produkt może
delikatnie wysuszać usta.
Wydawało mi się po dłuższym noszeniu błyszczyka jakbym miała lekko ściągnięte usta. Było to tylko wrażenie, ponieważ w efekcie nie pozostawia on żadnych szkód na moich ustach, ale ja uwielbiam pomadki ochronne to może dlatego nie zauważyłam takich efektów. Przyjemnie się go nakłada dzięki delikatnej, prawie że
wodnej konsystencji.
Jak widzicie na powyższym ja wybrałam odcień
mocnej landryny, kolor jest intensywny, nałożony na 2 warstwy jest naprawdę intensywny na ustach. Dostępny jest również odcień
czerwieni, oraz
koralowy (za którym już poluję ;-) ).
Tak jak wspomniałam na początku zawstydził mnie ten produkt i jest mi głupio, że zwątpiłam w jego moc. Błyszczyk (chociaż po kilku minutach robi się matowy na ustach)
wytrzymuje na moich ustach około 3-4, do 5 godzi bez poprawek. Później
schodzi z ust łagodnie, tworząc jakby efekt "ombre" ust.
Z lewej strony efekt po 1 warstwie kosmetyku, a z prawej po nałożeniu 2. 3 i kolejna warstwa jest niepotrzebna, ponieważ efekt jest mega intensywny!
Jeżeli nałożymy za dużo produktu, wówczas bez problemu można go odbić na chusteczce przez co uzyskujemy w pełni matowy efekt lekko zabarwionych różowych ust.
Tak różowy akcent czasem załatwia cały makijaż, a tak soczyste neony idealne są na wiosnę! Ja go uuuwielbiam!
TINT BLUSH
Zachęcona wspaniałym efektem błyszczyka zakupiłam bez wahania trwały róż do policzków iii... nie podbił mojego serca, aż tak mocno, a szkoda, ale powoli próbuję się przekonać do
słonecznej brzoskwinki.
Całość zamknięta w
niewielkie tubce. Wybrałam
odcień brzoskwiniowy (
sunny peach), do wyboru był jeszcze
odcień różany - zachęcona radosną wiosną chciałam trochę słońca na buzi. Róż oprócz barwienia ma również delikatnie
rozświetlać skórę. Po opisie producenta pokładałam w nim naprawdę dużą nadzieje.
Bardzo
delikatna konsystencja łatwo się rozciera na policzku, pozwalając zatrzeć ewentualne granicę między buzią, a różem.
Nie klei się,
łatwo stapia z podkładem.
Jeżeli chodzi o trwałość to w połowie dnia w moim przypadku
potrzebuje poprawki... nie jestem z tego zbyt zadowolona, ponieważ róże Sleeka trzymają mi się cały dzień. Nie zawsze mam kiedy, gdzie i jak latać z lusterkiem, więc wolę jak coś trzyma się długo. Niewątpliwie jednak plusem tego produktu jest fakt iż
nie potrzebujemy do jego aplikacji pędzla, a samo nałożenie jest bardzo szybkie.
Cena różu bardzo zbliżona do błyszczyka +/- 10zł.
Na policzku daje
delikatny brzoskwiniowy efekt. Można
dozować warstwy, chociaż mi najbardziej podoba się w delikatniejszej wersji. Delikatnie rozświetla i ociepla buzię. Poniżej nałożony bezpośrednio na skórę bez podkładu:
Jeżeli chodzi o obydwa produkty to szczerze polecam. Mimo, że do samego różu nie jestem specjalnie przekonana, to uważam że
za taką cenę warto spróbować, bo można odkryć swój kosmetyk wszechczasów. Błyszczyk jest dla mnie świetny pod względem trwałości mimo jedzenia i picia, bez konieczności ciąglych poprawek. Róż raczej nie zostanie moim ulubieńcem, chociaż nie jest zły (może to kwestia używania przeze mnie jak dotąd tylko róży w kamieniu lub sypkich?). Jeżeli będziecie przechodzić obok gabloty Bell to polecam się na chwile zatrzymać i wypatrzeć obydwa produkty.
A Wy macie swoje ulubione Tinty? A może to któryś produkt z powyższych?